
(…) relacja z uczniami (ang. rapport) jest czymś, co pozytywnie wpływa na proces nauczania, ale też, że angażowanie uczniów i czynienie ich współodpowiedzialnymi za proces nauczania
Przychodzę na zajęcia do lektorki. Lekcja, choć mało dynamiczna, pokazała bardzo pozytywne aspekty grupy – ich pracowitość, responsywność, ale i gotowość do współpracy. Niemożliwy do niezauważenia był jednak dystans, jaki lektorka pokazywała w relacji z uczniami. I jakkolwiek rozumiem brak gotowości do budowania relacji z uczniami, bowiem to bardzo prywatna sfera każdego nauczyciela, tak naznaczony tutaj dystans nie był tylko widoczny, ale i niemal materialnie odczuwalny jako „bariera” czy „mur” między nauczycielem a uczniem. Podczas fragmentu lekcji, który widziałam zabrakło mi tego, by lektorka weszła z uczniami w interakcję, by aktywnie monitorowała ich pracę, by językiem swojego ciała wyraźnie ułatwiała proces komunikacji… zamiast tego widziałam nauczyciela przy biurku, długo długo nic i… uczniów. W ostatnich ławkach. Na zajęciach językowych…
Postanowiłam więc poruszyć ten temat podczas rozmowy poobserwacyjnej z lektorką. Po drugiej stronie usłyszałam jednak, że jej wieloletnie doświadczenie utwierdziło ją w wierze, iż uczniowie mają po prostu „siedzieć i się uczyć”. I inaczej efektu nie będzie. Próbowałam przekonać ją, że relacja z uczniami (ang. rapport) jest czymś, co pozytywnie wpływa na proces nauczania, ale też, że angażowanie uczniów i czynienie ich współodpowiedzialnymi za proces nauczania, dawanie im autonomii, pozwalanie na współdecydowanie o tym, co dalej na zajęciach są czynnościami fundamentalnymi w edukacji skierowanej na ucznia (ang. student-centered education). Jest to nie tylko ważne, ale (a może przede wszystkim) i efektywne. Niestety, w odpowiedzi otrzymałam zdanie, że uczniowie i tak powinni „siedzieć i się uczyć” i że to nauczyciel jest jedyną kompetentną osobą, która powinna decydować o tym co realizować, w jaki sposób i w jakim tempie. Przypomniałam sobie wówczas dobrze znany truizm, że „nieprzekonanych nie przekonamy” i po prostu czasem trzeba zacząć małymi krokami pokazywać efekty działań innych niż dotychczasowe – czyli w tym wypadku innych niż były podejmowane przez wspomnianą lektorkę. Może kiedyś się jednak przekona, że otwartość na nowe, czasem zmiana swojej pozycji (z nadrzędnej do równej wmyśl rapport) będzie przynosiło obiecujące efekty, a zarządzanie grupą może na tym wiele zyskać, zamiast tracić.
A jakie są Wasze doświadczenia z zarządzaniem grupą? Wolicie sami decydować co i jak, czy dajecie uczniom autonomię? A jak jest u Was z dystansem? Co Waszym zdaniem uczniowie powinni, a czego nie? Serdecznie zapraszam do dzielenia się Waszymi przemyśleniami w komentarzach 🙂