Tak, stało się! Na dzień przed skończonymi 5 miesiącami, Karolka świadomie powiedziała „mama”. Leżąc na łóżku zaczęła przewracać się na bok, tak jak to zwykle robi przed karmieniem. Po chwili zaczęła ssać kciuk. Postanowiłam dokończyć parzenie herbaty, więc wzięłam ją „na przeczekanie”. Widząc że nie zareagowałam na tak sugestywne znaki, odwróciła się na plecy i wypowiedziała spokojnym tonem „ma-ma” 🙂
Zabierałam się za ten wpis już ze 3 tygodnie. Zawsze jednak było coś, co mnie odciągało od pisania. Temat piękny, bo to właśnie około 3 tygodni temu Karolka zaczęła gaworzyć, czyli wypowiadać różnie skonstruowane ciągi sylab, Początkowo głównie było to „ba-ba”, „ba-bu”, „ba-by” itp. Mówią, że gdy wsłuchamy się w gaworzenie to zaobserwujemy, że ma swoje tempo i rytm, jakby to była melodia. Nieco instynktownie działałam jak w poradnikach, próbując ją naśladować, zachęcać, zaczepiać… Patrząc an Karolkę , odpowiadałam na zaczepki nie tylko jej słowami, ale próbując z nią spokojnie rozmawiać, jakbym rozmawiała z kimś dorosłym. W końcu przez większą część dnia to tylko ona pozostaje mi do konwersacji 😉
Po tych pięknych tygodniach zwieńczonych dzisiejszym „ma-ma” naszła mnie jedna myśl. Ile na co dzień mijamy dużych dzieci siedzących w wózkach i „zatkanych” smoczkiem, niemogących wypowiedzieć słowa/dźwięku. Od samego początku sprzeciwiałam się takiemu rozwiązaniu. I choć niejednokrotnie przychodziło mi płacić za to „cenę” w postaci trudności w uspokojeniu, zasypianiu itp. co „okradało” mnie z i tak już niewielkich przerw na spanie, to każda chwila gdy słyszałam, jak Karolina próbuje się ze mną komunikować była nie do przecenienia 🙂
Tyle emocji dziś 🙂 na koniec jeszcze jedna refleksja pod ich wpływem – wydawałoby się, że to my musimy nauczyć dziecko wszystkiego. Okazuje się jednak, iż my możemy się uczyć od najmniejszych…. np. nieskrępowanej radości 🙂