Dobrze znać granice swoich kompetencji. – zaprzyjaźniony ksiądz
Rozmawiałam kiedyś przy kawie z moim przyjacielem, który z racji wykonywanej pracy (jest księdzem katolickim) spotyka się często z ludzkimi problemami różnej, nierzadko trudnej natury. Zapytałam go z ciekawości (mając na uwadze oczekiwania, które często towarzyszom ludziom w rozmowach z osobami społecznie uznawanymi za autorytety) czy, a jeśli tak to co im radzi. Mój przyjaciel powiedział mi wówczas jedno z najbardziej odkrywczych i uwalniających zdań, jakie usłyszałam – „dobrze znać granice swoich kompetencji”. Proste, prawda? No właśnie nie. A przynajmniej nie dla nas – nauczycieli, metodyków…
Często spotykam się z nauczycielami, którzy dzielą się swoimi problemami w pracy, a które często wcale nie wynikają z nieumiejętności przeprowadzenia efektywnych zajęć. Problemy dotyczą na przykład pracy z uczniem o specjalnych potrzebach edukacyjnych, współpracy z „trudnym” rodzicem, czy w ogóle strategii efektywnej komunikacji tudzież zarządzania zespołem. Pytanie zatem brzmi: Gdzie leżą granice moich kompetencji? Czy pracując z dziećmi (lub ich rodzicami) w zawodzie nauczyciela języka obcego rzeczywiście muszę mieć tak rozległą, praktyczną wiedzę, jakiej (nie wiadomo dlaczego) inni ode mnie oczekują? A może ja sam(a) dałam się wciągnąć w machinę wymagania „eksperckości” i wielozadaniowości od samego/samej siebie?
Z mojego doświadczenia wynika, że warto po prostu (dla własnego dobra) powiedzieć, że czegoś nie wiem i że mogę (a dokładniej: mam prawo!) tego nie wiedzieć. Zajmuję się czymś najlepiej, jak potrafię, szukam rozwiązań, ale nie muszę być ekspertem od wszystkiego i mogę zawsze poprosić o pomoc, szczególnie, jeśli obszar ten dotyczy czegoś z czym nie czuję się pewnie i komfortowo. Niby proste, oczywiste, ale…?
No właśnie, jakie są Wasze doświadczenia w kwestii wymagania od Was eksperckości i wielozadaniowości? Zachęcam do dzielenia się opiniami w komentarzach 🙂