Wracam samochodem do domu. Tak jak tysiące innych osób. Korek. Jadę główną ulicą. Myślę sobie – „Nie jest źle. Dobrze, że nie próbuję włączyć się z podporządkowanej. Ugrzęzłabym do jutra…”. Druga myśl – „Ale zaraz… A może by tak… Zobaczmy!”. Zatrzymuję się i gestem ręki wpuszczam samochód przede mnie. Na twarzy kierowcy Opla zaskoczenie. Podziękował. To, co dzieje się później zaskakuje mnie dogłębnie. Przejechaliśmy kilka minut, kolejna podporządkowana. Patrzę – kierowca Opla zatrzymuje się i wpuszcza samochód przed siebie. Kolejnych kilka minut – kierowca wpuszczonej Toyoty zaprasza kolejnego zaskoczonego kierowcę z bocznej drogi.
Historia ta miała miejsce dzisiaj. Ktoś powie – „Mogłaś być w domu 3 minuty wcześniej”. Być może… Ja dostrzegłam jednak coś co jest podstawą edukacji. Prostym gestem zmotywowałam inną osobę do odwzajemnienia grzeczności, do dzielenia się „zdobytą wiedzą”. Zainicjowałam zmianę. Może niewielką, ale dla mnie zauważalną. I od razu myśl – czy w nauczaniu języków mały kamyczek może poruszyć lawinę? Jak w tym wahadełku – czy można tknięciem wprawić naukę w nieprzerwany ruch?
Wyobraźmy sobie, że prosimy naszych uczniów by wybrali jedno słówko i nauczyli go 3 dowolne osoby ze swojego otoczenia, jednocześnie prosząc by każda z tych osób zrobiła dokładnie to samo – nauczyła danego słowa kolejne 3 osoby. Jaki byłby efekt? Już w 16 iteracji cała Polska znałaby to słowo. W 20 zaś… połowa naszego globu! Oczywiście to wszystko przy założeniu, że żadne ogniwo łańcuszka nie zostanie przerwane. Oczywiście – nie jest to możliwe… Ale może jednak…
Proponuję challenge! Poproście swoich uczniów, by wykonali takie ćwiczenie. Niech każdy z nich wybierze słówko z lekcji i nauczy go 3 dowolne znane im osoby prosząc, by osoby te wykonały dokładnie taką samą pracę. Po tygodniu poprośmy by zapytały uprzednio wybrane osoby czy wykonały zadanie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze to 15 osobowa grupa dotrze nawet do 135 „uczniów”! Tak niewielki wysiłek, a taki wielki efekt…
Jeśli odważycie się na taki challenge w swojej klasie – dajcie znać w komentarzu jaki rezultat osiągnęliście. Ja postaram się przećwiczyć to na swojej mini-grupie 🙂
Moje dziewczynki stanęły na wysokości zadania. Ze szczerą chęcią zaangażowały się w misję nauczania i dotarły do trzech osób z wybranym słowem. Najczęściej była to rodzina – brat, mata, babcia itd. Niestety, dorośli zawiedli. Rzadko który „podał dalej” 🙁 Najczęściej tłumaczyli się tym, że nie mieli czasu, „bo nie” lub… nie znają angielskiego na tyle dobrze by uczyć (!). W tym dzieci mają przewagę nad dorosłymi – nie kalkulują. Dla nich możliwość zrobienia czegoś dla innych jest ważniejsza niż precyzja efektu.
Ps. Gdy spytałam je jakie uczucia towarzyszyły im w byciu nauczycielem zgodnie stwierdziły, że „radość i duma”. I słusznie! Pięć dziewczynek nauczyło czegoś ponad 20 osób. Dla mnie to wspaniały rezultat 🙂 Brawo!